
Zważywszy na popularność filmów "Blues Brothers" i "Blues Brothers 2000" nie trudno wyobrazić sobie jak duże były oczekiwania widzów. Niezbyt jednak licznie stawili się na terenie wrocławskiej zajezdni autobusowej, gdzie odbywała się ósma edycja festiwalu. Z początku pogoda zdawała się nie sprzyjać. W końcu rozpadał się deszcz. Szczęśliwie jednak po godzinie rozpogodziło się i ludzie ochoczo zdjęli kurtki przeciwdeszczowe i cisnęli na ziemię parasole. W tłumie to tu, tam można było spostrzec kogoś odzianego na modłę Elwooda i Jake'a, ale na pomysł (choć wzbudzał wiele radości pośród uczestników imprezy) wpadło może kilkanaście osób.
Po dwudziestominutowym opóźnieniu (u nas to mało, gdzie indziej - zdecydowanie za dużo) na scenie pojawił się Oddział Zamknięty. Słuchacze już dawno porzucili nadzieje na zobaczenie muzyków na trzeźwo lub bez "Gandzi", o której wesoło zresztą śpiewali i tym razem, a wokalista - Czarek Zybała-Strzelecki - zauważył, że bez niej Oddziałowcy nie mieliby już po co żyć. Forma kapeli "nie powala" mówiąc oględnie, niemniej jednak trochę rozruszali przemoczony tłumek.
Dużo bardziej energetyczny okazał się występ Shakin' Dudiego. 63-letni bluesman porwał ludzi swoją optymistyczną muzyka i luźną postawą, mimo że to właśnie podczas jego występu deszcz padał najmocniej. Tu i ówdzie wreszcie pojawiły się pierwsze tańczące pary. Na poprzednim koncercie jako jedyne tańczyły dziewczyny, które jak zwykle Oddział Zamknięty wyciągnął na scenę. Jedna z "fanek" zawstydziła zresztą muzyków i gdy podetknęli jej pod nos mikrofon... Okazało się, że nie zna tekstu jednego z największych przebojów grupy.
Do koncertu głównej gwiazdy już coraz bliżej, ale najpierw Republika. Nowy projekt zespołu zakłada koncert oparty na utworach z pierwszej płyty i gościnny występ Tymona Tymańskiego i Piotra Roguckiego. Występ okazał się bardzo zaskakujący. Wydawałoby się, że surowa i częściowo krzyczana pierwotna wersja tych przebojów jest nienaruszalna i jedyna właściwa, ale nieco "odpicowana" wersja z harmoniami wokalnymi zabrzmiała wyśmienicie.
Punktualnie o godzinie 21:00 (biorąc pod uwagę początkowe opóźnienie, komuś prawdopodobnie skrócono występ albo techniczni się pośpieszyli) na scenie pojawili się The Original Blues Brothers Band. Atmosfera pod sceną zgęstniała i ludzie ruszyli do tańca, gdy tylko wybrzmiały pierwsze dźwięki znanego z filmu "Peter Gun Theme". Zaraz później jednak pojawiła się konsternacja. Przybyli spodziewali się TYLKO dobrze im znanych filmowych przebojów, a okazało się, że zespół "śmiał" mieć własny szerszy repertuar (sic!). Za niewybaczalnym grzechem pisania własnych utworów stoi przede wszystkim "Smokin John" Tropea. Inne powszechnie znane standardy bluesowe, które także zaprezentowali obok własnych kompozycji i filmowych hitów także zadawały się widzom nieznane.
"Na szczęście" po kilku nieznanych dotąd utworach nadszedł czas na "Minnie The Moocher". Pierwszy raz była więc okazja pośpiewać. Takowa powtórzyła się jeszcze przy nieodzownych "Sweet Home Chicago" i "Everybody Need Somebody". Resztę koncertu wypełniły obce widzom piosenki i przedłużające się popisy instrumentalne, które faktycznie momentami wydawały przydługie.
Ogólnie tegoroczna edycja wROCK For Freedom nie była tak udana jak np. dwa lata temu, gdy gwiazdą był zespół The Scorpions. Ludzie byli znacznie mniej otwarci na nieznany repertuar, pogoda nie dopisała, a tak naprawdę więcej niż połowę publiczności stanowili ci, którzy przybyli na koszt firm i zakładów pracy. Oddział Zamknięty bardzo zmęczył, Shakin' Dudi i Republika rozbudziły apetyt, a The Original Blues Brothers Band... Nie zachwycił. Mimo to nie widzę najmniejszego powodu do żalu. To zdecydowanie nie była strata czasu.
Przynajmniej dla tych, którzy poczuli atmosferę, która POWINNA być.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń